Tragedia górnośląska. "Sowieci nie byli zbyt skrupulatni" – DW – 19.09.2019
  1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Tragedia górnośląska. "Sowieci nie byli zbyt skrupulatni"

19 września 2019

"To jest wystawa, która budzi emocje" – twierdzą panie opiekujące się miejscem upamiętnienia tzw. tragedii górnośląskiej, do której doszło w pierwszych miesiącach 1945 roku.

https://p.dw.com/p/3OWFk
Zdjęcia wywiezionych mieszkańców Górnego Śląska
Sowieci wywieźli po wojnie do gułagów od 30-45 tys. mieszkańców Górnego ŚląskaZdjęcie: DW/A. M. Pedziwol

– Babcia otworzyła drzwi i pomyślała, że to jakiś żebrak przyszedł z prośbą o jedzenie – opowiada Justyna Konik. – Gdy mu je podawała, usłyszała, powiem to po śląsku: „Zefko…”, babcia była Józefa, „Zefko, tyś mnie nie poznała! To jo jest, twój Paulek.”

Pani Konik jest dyrektorką Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 roku, znajdującego się w Radzionkowie, kilkunastotysięcznym mieście położonym w połowie drogi między Bytomiem, a Tarnowskimi Górami, 20 kilometrów od Katowic.

Lista wywiezionych górników
Listę wywiezionych górników opublikowano dopiero w wolnej Polsce w 1990 rokuZdjęcie: DW/A. M. Pedziwol

Nie przeżył co trzeci

Paulek – jej dziadek – był zaś jednym z co najmniej 30 tys., a może nawet 45 tys. Ślązaków wywiezionych do pracy przymusowej w Związku Sowieckim w marcu i kwietniu 1945 roku. Te liczby podają Sebastian Rosenbaum i Dariusz Węgrzyn z katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w katalogu do wystawy w Radzionkowie.

Sowieci wybierali z reguły młodych, silnych i zdrowych mężczyzn, w tym wielu górników, a brali ich niekiedy wprost z kopalni. 80 procent deportowanych wywieźli na Ukrainę.

Wracali po dwóch, trzech latach jako ludzkie wraki: wycieńczeni, zawszeni, schorowani. Jak Paulek. Wielu wkrótce umierało, Paulek przeżył.

Wielu nie wróciło w ogóle. „Dziś można z dużą ostrożnością mówić, że 30 proc. deportowanych z tego regionu nie przeżyło pobytu na Wschodzie”, piszą Rosenbaum i Węgrzyn.

Judyta Ścigała przed jednym z zdjęć
Judyta Ścigała przed zdjęciem weselnym Helleny i Ludwika Polloka. Ośmiu mężczyzn tu widocznych było deportowanych do ZSSR w 1945 r. - czterech nigdy nie powróciłoZdjęcie: DW/A. M. Pędziwol

Drugi archipelag

Sowieci chcieli wykorzystać po wojnie pracę niewolniczą Niemców na wielką skalę. Zamierzali wywieźć 5 milionów obywateli III Rzeszy i zamknąć ich na dziesięć lat w GUPWI – drugim, dużo mniej znanym od GUŁagu archipelagu obozów pracy, przeznaczonych dla jeńców wojennych i internowanych cywili. Powstał w 1939 roku po zajęciu wschodniej Polski przez ZSRS.

Deportowani mieli być Niemcy, ale w tym akurat punkcie Sowieci nie byli zbyt skrupulatni. – Z kopalni Bobrek czy Szombierki, z której dziadek był wywieziony, zabrali 200-300 górników, którzy akurat wyjechali z szychty na górę. Nie pytali, czy byli w Wehrmachcie, czy podpisali volkslistę i którą, czy rodzice walczyli w powstaniach śląskich – mówi dyrektorka Centrum.

45 lat milczenia

Przez cały okres PRL losy deportowanych były utrzymywane w tajemnicy, sam fakt wywózek także. Nawet w rodzinach się o tym nie mówiło. Pani Konik poznała los swojego dziadka dopiero w latach 90.

– Kończyłam historię na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, ale nawet mimo tego, że mieliśmy historię Śląska, problem tragedii górnośląskiej nie był jakoś szczególnie poruszany – mówi Judyta Ścigała, odpowiadająca w radzionkowskim Centrum za edukację.

Tragedia górnośląska, bo tak nieoficjalnie nazwano później powojenną deportację Ślązaków do ZSRS, przestała być tajemnicą dopiero po publikacji nazwisk deportowanych w tygodniku „Górnik” w 1990 roku.

– Kiedy zobaczyliśmy imię i nazwisko dziadka na tej liście, był to pierwszy oficjalny sygnał dla nas, że teraz już można o tym mówić – wspomina dyrektorka Konik.

Justyna Konik poznała los swojego dziadka dopiero w latach 90.
Justyna Konik poznała los swojego dziadka dopiero w latach 90.Zdjęcie: DW/A. M. Pędziwol

Wielbłąd z Karagandy

Wybrane w 1990 roku samorządy zaczęły nagłaśniać zapomnianą historię. W Knurowie powstało stowarzyszenie byłych deportowanych i ich rodzin. „Temat pozostający do tej pory domeną sfery prywatnej, przeniósł się do opinii publicznej, stając się jedną z najbardziej dyskutowanych «białych plam» w historii Górnego Śląska” - napisali Rosenbaum i Węgrzyn.

W 2003 roku Muzeum Górnośląskie w Bytomiu pokazało pierwszą dużą wystawę o wywózkach przygotowaną przez IPN z Katowic.

– Wówczas władzom w Radzionkowie przyszło do głowy, by znaleźć dla tej wystawy czasowej jakieś stałe miejsce  – wspomina Laburda-Lis. – I ktoś wpadł na pomysł, by ją umieścić w budynku dawnego dworca kolejowego.

Decyzję o utworzeniu Centrum władze Radzionkowa podjęły w 2007 roku. Nieczynny dworzec przejęły od PKP pięć lat później i rozpoczęły remont. Nową, tym razem już stałą ekspozycję, która została otwarta w 2015 roku, przygotował ponownie katowicki IPN.

– Nie jest to tylko samo przedstawienie faktów, ale również wspomnienia deportowanych i ich rodzin – mówi Ścigała. – Są tam przedmioty, które deportowani mieli ze sobą i tu przywieźli: łyżki, talerze, brzytwy… I chyba najbardziej interesujący eksponat: rzeźba przedstawiająca jeźdźca na wielbłądzie. Pochodzi z Karagandy i została przywieziona przez jednego z deportowanych jako pamiątka dla jego dzieci.

Niezgoda i emocje

Wśród zwiedzających, którzy przyjeżdżają z innych części Polski, nie brak jednak sceptyków.

– Oni przeszli przez program edukacji i wydaje im się, że jakiś poziom wiedzy historycznej posiadają. A my tu nagle mówimy o czymś, co jest im kompletnie nieznane i nieraz pozostaje w sprzeczności z oficjalną narracją. Do dzisiaj obserwujemy często coś w rodzaju niezgody na nasze słowa – tłumaczy Małgorzata Laburda-Lis.

– Trzeba wybiegać dalej w przeszłość, a nie odwoływać się jedynie do 1945 roku. Ja zaczynam zawsze od czasów Kazimierza Wielkiego i staram się tłumaczyć, dlaczego ten Górny Śląsk był poza Polską – mówi Judyta Ścigała.

I bynajmniej nie jest to przesada z jej strony. Bo to właśnie ten król, który "Polskę zastał drewnianą, a zostawił murowaną", zrzekł się na zjeździe w Wyszehradzie w 1338 roku praw do księstw śląskich.

– Wystawa jest tak zbudowana, żeby budzić emocje – wyjaśnia Laburda-Lis. – Jesteśmy już w stanie przewidzieć reakcje zwiedzających. Nawet u tych, którzy wchodzą tu ze sceptyczną miną. Takim miejscem, gdzie następuje przełom, jest rekonstrukcja wagonu bydlęcego i symulacja jazdy nim. A drugim jest sala zadumy, gdzie można posłuchać wspomnień deportowanych i ich bliskich.

– Ludzie wychodzą od nas troszeczkę inni, odmienieni – dodaje Małgorzata Laburda-Lis.